Panie, gdzież by tam znowu.
Dopiero się rozkręcam.
Tak jak w tamtym roku, nie zdążyłam napierniczyć przed Świętami, więc czynię to teraz.
Napiekłam pierniczków, żeby jeszcze przez kilka dni cieszyły oko, dyndając na choince.
Oprócz twardych jak skała korzennych ciasteczek, pokusiłam się o upieczenie katarzynek, które znam w dwóch wersjach - nagiej i oblanej gorzką czekoladą.
Niestety nigdzie nie mogłam znaleźć foremki do katarzynek, więc przez wiele lat musiałam obejść się smakiem.
Jednak pewnego grudniowego dnia, podczas buszowania po sieci, natknęłam się na tutorial przedstawiający jak zrobić foremkę do pierniczków z puszki po napoju wyskokowym.
Eureka!
Genialne w swojej prostocie!
Skoro ludziska wyginają puszkę w kształt głowy myszki Miki, to dlaczego ja nie mogłabym przepoczwarzyć jej w katarzynkowy obłoczek?
Jak zwykle napaliłam się jak szczerbaty na suchary, oczyma wyobraźni widziałam siebie jak perfekcyjnie wyginam metal za jednym dotknięciem ręki niczym Pudzian-Super-Piernik.
Na zdjęciach i filmikach wydawało się to proste.
Ale gdy się jest znaną fajtłapą, sprawy zaczynają się trochę komplikować...
Foremka do katarzynek wykonana z puszki po napoju z bąbelkami
Przepis zainspirowany Zawartością Internetu
Wykorzystałam:
- puszkę po napoju z bąbelkami
- długą linijkę (34 cm)
- papier pergaminowy i ołówek
- zszywacz
- igłę
- nożyczki
- kombinerki
Prodakt plejsment |
Jak produkowałam foremkę krok po kroku:
Uwaga! Nie powtarzajcie tego w domu jeśli jesteście fajtłapami/niepełnoletni/pijani! Brzegi puszki są ostre, więc należy zachować ostrożność na każdym etapie. Polecam założenie rękawic ochronnych:P. Nie miałam takowych, więc igrałam z ostrą puszką.
1. Niestety moje nożyczki są niezwykle tępe, więc musiałam najpierw zrobić pomocniczą dziurę, za pomocą igły:
Napój był całkiem dobry. |
2. Dopiero wtedy mogłam wbić się nożyczkami w puszkę:
Nie, nie zapłacili mi za reklamę:( |
3. Wycięłam z puszki dwie piętki, które wyrzuciłam do kosza, a pozostały podłużny kawałek przecięłam wzdłuż pionowo:
Uwaga na paluchy, gapciu! |
4. Kawałek puszki przecięłam poziomo na dwa równe paski:
5. Wzięłam jeden z pasków, trochę go odgięłam w drugą stronę, żeby nie był taki zakręcony. Następnie ciepnęłam na niego linijkę i zagięłam na niej bok, żeby wyrównać i zabezpieczyć ostre krawędzie:
Tak wygląda zagięta krawędź |
6. Powtórzyłam tę czynność wzdłuż drugiego boku i otrzymałam taki oto piękny paseczek:
7. Przyłożyłam pergamin do monitora i za pomocą ołówka przerysowałam szablon z Domowych Wypieków (można wydrukować jeśli ktoś ma drukarkę:P).
8. Ułożyłam pasek na szablonie i zaczęłam go wyginać na kształt katarzynki:
9. W miejscu, w którym następuje zgięcie, pomogłam sobie kombinerkami:
10. Jakimś cudem udało mi się odwzorować pofalowany kształt, jednak należy zaznaczyć, iż nie był on idealny:
11. Oba paski uformowałam najlepiej jak się dało i połączyłam ze sobą za pomocą zszywacza (Pana Krokodyla):
Mniam, mniam |
12. Pan Krokodyl miał za duży pysk i nie był w stanie spiąć drugiego, finalnego połączenia dwóch pasków. Musiałam zrobić dziurki igłą i w te otwory ręcznie wbić zszywkę. Nie poczyniłam stosownej foteczki, ponieważ ten proceder tak mnie pochłonął, że zapomniałam o dokumentacji. Mam za to foteczki produktu końcowego - koślawej wariacji na temat foremki do katarzynek:
Jak widać, foremka do katarzynek wykonana domowym sposobem, nie jest idealna. Może jakiś bardziej uzdolniony majster klepka wyczarowałby coś lepszego?
Materiał, z którego wykonana jest puszka, łatwo się zgina, ale jednocześnie jest bardzo podatny na mikro pęknięcia i nie chce się ułożyć w idealne półkola.
Nie za bardzo zwróciłam uwagę na to żeby paski były idealnie proste, więc po złożeniu do kupy, foremka stała krzywo, była wygięta we wszystkie strony.
Postanowiłam sprawdzić czy ten wytwór moich rąk nadaje się do czegoś.
Wykrawanie pierniczków:
Ciasto na katarzynki sporządziłam z krążacego po netku przepisu Barbary Bytnerowiczej (można rzucić na niego okiem tutaj).
Rozwałkowałam je na grubość 1 cm, bo chciałam uzyskać wypasione, grubaśne katarzynki.
Następnie zaczęłam je torturować koślawą foremką:
Okazało się, że nie tak łatwo jest wykroić przyzwoity kształt ową foremką.
Niezbyt się tym przejęłam, jeśli jakiś pierniczek był wyjątkowo nieforemny, to modelowałam jego brzegi na blaszce:
Aż dziw bierze, że z tej samej foremki wyszły tak przeróżne kształty:P.
Spostrzegłam również, że pierniczki są chyba większe od tych sklepowych.
Wszystko byłoby dobrze gdyby foremka nagle się nie rozleciała!
Ponieważ nie chciało mi się już bawić w spawanie, lawirowałam resztkami foremki tak by uzyskać pożądany kształt. Niezbyt mi się te wygibasy udały...
Trochę przyklepałam, tu i ówdzie wyrównałam i pierniczki zaczęły wyglądać jako tako. Z resztek ciasta wyrzeźbiłam małą czterolistną koniczynkę-katarzynkę. Zauważyłam, że ręczne wycięcie kształtu kosztowało mnie mniej wysiłku niż operowanie rozklekotaną foremką!
Pierniczki wyskoczyły z piekarnika:
Trzeba przyznać, że nie wyglądały źle.
W smaku przypominały te ze sklepu.
Stwardniały dość szybko, więc za karę zamknęłam je w puszce z jabłuszkiem:
Minie chyba jeszcze z miesiąc, aż zaczną mięknąć, ale obawiam się, że zanim to nastąpi, zdążą zniknąć w brzuchach.
Trochę się zdziwiłam, że pierniczki są takie duże, przyzwyczajona jestem do liliputów ze sklepu.
Z połowy porcji wyszło mi 11 pierniczków o wymiarach 8 cm x 6 cm.
Necik podpowiada mi, że w sprzedaży są foremki 54 mm x 84 mm, czyli coś w stylu mojej niedorobionej i mniejsze egzemplarze 40 mm x 60 mm.
Następnym razem sklecę mniejszą foremkę.
Życzę zakalców w foremkach do katarzynek!!!
Postanowiłam sprawdzić czy ten wytwór moich rąk nadaje się do czegoś.
Wykrawanie pierniczków:
Ciasto na katarzynki sporządziłam z krążacego po netku przepisu Barbary Bytnerowiczej (można rzucić na niego okiem tutaj).
Rozwałkowałam je na grubość 1 cm, bo chciałam uzyskać wypasione, grubaśne katarzynki.
Następnie zaczęłam je torturować koślawą foremką:
Okazało się, że nie tak łatwo jest wykroić przyzwoity kształt ową foremką.
Niezbyt się tym przejęłam, jeśli jakiś pierniczek był wyjątkowo nieforemny, to modelowałam jego brzegi na blaszce:
Aż dziw bierze, że z tej samej foremki wyszły tak przeróżne kształty:P.
Spostrzegłam również, że pierniczki są chyba większe od tych sklepowych.
Wszystko byłoby dobrze gdyby foremka nagle się nie rozleciała!
Ups! |
Ponieważ nie chciało mi się już bawić w spawanie, lawirowałam resztkami foremki tak by uzyskać pożądany kształt. Niezbyt mi się te wygibasy udały...
Trochę przyklepałam, tu i ówdzie wyrównałam i pierniczki zaczęły wyglądać jako tako. Z resztek ciasta wyrzeźbiłam małą czterolistną koniczynkę-katarzynkę. Zauważyłam, że ręczne wycięcie kształtu kosztowało mnie mniej wysiłku niż operowanie rozklekotaną foremką!
Pierniczki wyskoczyły z piekarnika:
Trzeba przyznać, że nie wyglądały źle.
W smaku przypominały te ze sklepu.
Stwardniały dość szybko, więc za karę zamknęłam je w puszce z jabłuszkiem:
Minie chyba jeszcze z miesiąc, aż zaczną mięknąć, ale obawiam się, że zanim to nastąpi, zdążą zniknąć w brzuchach.
Trochę się zdziwiłam, że pierniczki są takie duże, przyzwyczajona jestem do liliputów ze sklepu.
Z połowy porcji wyszło mi 11 pierniczków o wymiarach 8 cm x 6 cm.
Necik podpowiada mi, że w sprzedaży są foremki 54 mm x 84 mm, czyli coś w stylu mojej niedorobionej i mniejsze egzemplarze 40 mm x 60 mm.
Następnym razem sklecę mniejszą foremkę.
Życzę zakalców w foremkach do katarzynek!!!
Pomysłowa jesteś! Bardzo mi się podoba :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCieszę się, że spodobała Ci się moja radosna twórczość, ale muszę przyznać, że foremka leży w szufladzie, nadal nienaprawiona:P. Chyba muszę jednak kupić taką prawdziwą, może się nie rozleci:P.
UsuńHejka :) a może jakby wyginać puszkę zgodnie z jej oryginalnym kształtem (kolorowym na zewnątrz, sreberkiem do środka) to może lepiej by się poddawała? ;-)
OdpowiedzUsuń