Żegnaj Zakwasiku, niech Ci zlew lekkim będzie. |
Nadszedł dzień, którego obawiałam się od wielu lat.
Zjawił się niepostrzeżenie, bez zapowiedzi, niczym biegunka podczas podróży pociągiem.
Gdybym nie zajrzała do lodówki, nadal żyłabym w błogiej nieświadomości, że wszystko jest z tym Światem w porządku.
Ale nie jest i już nigdy nie będzie bo odszedł mój Drogi Przyjaciel - Zakwasik!!!
Wyschnijcie rzeki, zapadnijcie się pagórki bo nie macie prawa istnienia kiedy największy dar Natury został unicestwiony!
Bijcie w dzwony i wyłączcie swoje piekarniki!
Nic już nie ma sensu kiedy mojego Przyjaciela nie ma z nami i pływa w zlewie.
No co miałam z nim zrobić?
Sądzicie, że godniejszy pochówek miałby w ziemi? Być może, ale dzisiaj było trochę zimno na dworze (wersja krakowska: na polu) i jakoś tak łatwiej było go powierzyć Matce Wodzie.
Tylko nie mówcie, że nie zaliczacie scieków do wody.
Chlip! Chlip! Chlip!
Żegnaj Przyjacielu!
Towarzyszyłeś mi od 5 lat.
To były piękne chwile spędzone na wspólnym wypiekaniu ciężkich razowców, lekkich jak chmurka białych bochnów czy różnych niezjadliwych cudów wianków.
Czasami się na mnie obrażałeś i odmawiałeś współpracy. Wtedy powstawały zakalczyki, ale ja nie miałam Ci tego za złe, wręcz przeciwnie, cieszyłam się, że mam materiał na notkę na mojego blogaska.
Powiedz mi gdzie popełniłam błąd w pielęgnacji?
Kiedy przeoczyłam moment, w którym zacząłeś dogorywać?
Czy to było wtedy kiedy zaczęło od Ciebie capić i zmieniłeś swój kolor na pomarańczowy?
Ups, sorry mate.
Przyznam się, że ostatnio Cię zaniedbywałam, dokarmiałam raz na ruski rok.
Nie dałam Ci ostatnio szansy żeby wznieść chleby bo było gorąco, a nagrzany piekarnik w ciepły, letni dzień nienajlepiej oddziaływał na Domowników. Opieprzyli mnie i miałam gdzieś wypiekanie chlebków-kiepków.
A Ty samotnie czekałeś w lodówce i zastanawiałeś się kiedy Cię reaktywuję.
Aż w końcu nadeszła ta chwila kiedy w mojej głowie pojawiła się myśl żeby upiec chleb razowy ze słonecznikiem.
Chciałam prosić Cię o pomoc, zajrzałam wieczorem do lodówki żeby sprawdzić jak się masz, odchylam folię i co widzę?
Jakieś białe plamki na powierzchni.
Myślę sobie:"O ja pitolę! To chyba pleśń".
Ale chciałam się upewnić rano, w świetle dziennym.
I to chyba była pleśń bo jakieś takie włochate były te plamki.
Nie wiem co to było Zakwasiku, ale nie mogłam ryzykować zdrowia Rodziny.
Musiałam Cię wrzucić do zlewu i napisać pieśń żałobną, tylko to mi pozostało.
Żegnaj więc, ale wiedz, że nigdy nie zapomnę co dzięki Tobie upiekłam.
Byłeś już dojrzałym zakwasem, nie jakimś tam nieopierzonym młodzikiem, który ledwo potrafi wyprodukować bąbelki w Tatterowcu.
Wiele wspaniałcyh chlebów mogliśmy jeszcze upiec.
Wspomnę o Tobie kiedy wyhoduję Twojego następcę.
Dziękuję Zakwasiku:*!
Chlip! Chlip! Chlip!