Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kakao. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kakao. Pokaż wszystkie posty

piątek, 16 maja 2014

Brioszka marmurkowa, która wymknęła się spod kontroli

Długo chodziła za mną zakręcona czekoladowa brioszka z bloga Apparecchiamo.
Nie potrafiłam jednak zmobilizować się do pieczenia, bo sposób wykonania wydawał mi się trochę czasochłonny i skomplikowany.
Znalazłam więc łatwiejszy zamiennik (tylko czy smaczniejszy?), na francuskiej stronie.
W obu przepisach znajduje się masa kakaowa na bazie białka. Z takim sposobem przygotowania nadzienia jeszcze się nie spotkałam, więc zaciekawiona poczłapałam do kuchni i zaczyniłam ciasto na zakalca.
Wszystko potoczyłoby się pięknie, gdybym poświęciła dłuższą chwilę tłumaczeniu tekstu.
To co wypluł gógiel translator dało się w miarę zrozumieć, ale sposób wałkowania brioszki nadal pozostawał dla mnie niejasny.
Pozwolę sobie zacytować: "Zrobiłem 3 okrążenia bez niech resztę ciasta w lodówce między sobą. Potem rozłożone ciasto po raz ostatni, a potem przewrócił moje miejsce w bochenek patelni."
Że co?
No ale pomyślałam, że jakoś to będzie.
Wyszło tak jak wyszło.
Nadzienie wyszło i wszystko pobrudziło.
Wzorek się nawet udał, nie mogę powiedzieć, że nie.
Muszę tylko poćwiczyć wałkowanie...
Żeby było śmieszniej, teraz znalazłam polskie tłumaczenie tego przepisu, na stronie Bei.
Ojej, wystarczyło trochę lepiej poszukać.
Przyznam, że brioszka smakowała mi średnio. Do masy kakaowej dodałabym więcej cukru.
Ale może taka miała być?


Brioszka marmurkowa
Przepis z Amuses Bouche, tłumaczenie przepisu z Bea w Kuchni


Na brioszkę:
450 g mąki (użyłam mąki pszennej typ 550)
1 łyżeczka suchych drożdży albo 10 g świeżych drożdży
60 g cukru
260 ml letniego mleka
1 żółtko
15 g masła
1/2 łyżeczki soli

Na masę czekoladową:
20 g mąki (użyłam mąki pszennej typ 550)
50 g cukru
1 białko
80 ml mleka
20 g gorzkiego kakao
10 g masła
+ mleko do posmarowania 

Brioszka:
Wymieszać wszystkie składniki (z drożdży można zrobić rozczyn dla pewności) i wyrabiać ręcznie przez ok. 10 minut, aż ciasto stanie się gładkie i elastyczne. Przykryć miskę folią spożywczą i odstawić na ok. 1 - 1 h 30 minut w temp. pokojowej (ciasto ma podwoić objętość).

Masa czekoladowa:
W miseczce wymieszać mąkę, cukier i białko. Zagotować mleko z dodatkiem kakao. Zdjąć z ognia, dodać mieszankę na bazie mąki i stale mieszając dalej gotować na wolnym ogniu aż masa zgęstnieje (podobnie jak do crème pâtissière). Zdjąć z ognia, dodać masło, wymieszać i pozostawić do wystudzenia (Bea poleca wstawienie garnka do zimnej wody, by masa dosyć szybko się schłodziła). Następnie przełożyć masę na folię spożywczą, rozpłaszczyć / rozsmarować ją na kwadrat o grubości ok. 0,5 cm, zawinąć i umieścić w lodówce (uwaga  Bei: "Polecam umieścić masę w zamrażalniku, przynajmniej w końcowej fazie przygotowania, gdyż samo chłodzenie w lodówce u mnie niestety absolutnie nie zdało egzaminu; masa musi być na tyle zimna, by dało się odkleić folię wciąż zachowując zwarty kwadrat; jeśli wciąż przykleja się do folii – pozostawiamy ją w zamrażalniku do skutku").

Wykonanie:
Gdy ciasto na brioszkę podwoiło objętość umieszczamy je na ok. 30 min. w lodówce, by lekko ‘stwardniało’ (łatwiej będzie je później wałkować). Następnie przekładamy je na lekko umączony blat, rozpłaszczamy / rozwałkowujemy na prostokąt, w środku umieszczamy masę czekoladową, nakładamy obydwa boki do środka składając ‘w kopertę’ (tak jak w przypadku ciasta francuskiego, z tym, że zamiast masła rozwałkowujemy masę czekoladową) i lekko rozwałkowujemy ciasto; następnie ponownie składamy je w kopertę i ponownie rozwałkowujemy, czynność powtarzamy raz jeszcze (uwaga Bei: "Ja za każdym razem obracałam ciasto o 90°, tak by utworzyć ‘listkowanie’, podobnie jak w cieście francuskim, choć w uproszczonej wersji, nie schładzamy bowiem ciasta po każdym składaniu/wałkowaniu").
Po ostatnim rozwałkowaniu ciasto zrolować, naciąć w kilku miejscach i umieścić w wyłożonej papierem do pieczenia keksówce (u mnie foremka o wymiarach 32 cm x 8 cm). 
Szczelnie przykrytą brioszkę (umieszczam ją w dużym worku) pozostawić do wyrośnięcia na ok. 1 godz. w temperaturze pokojowej.
Piekarnik rozgrzać do 200°C.
Przed pieczeniem posmarować ciasto odrobiną mleka, obniżyć temperaturę do 180°C i piec brioszkę przez ok. 30 – 35 minut. Wystudzić na kratce.

sobota, 15 lutego 2014

Lutowa piekarnia - czekoladowy chleb na zakwasie

Wreszcie udało mi się dołączyć do zabawy we wspólne pieczenie chleba organizowane przez Amber.
W poprzednim miesiącu upiekłam chleb radzieckiego żołnierza, nacykałam pełno foteczek i... miałam awarię komputera.
Niestety musiałam obejść się smakiem i czekać na lutowe zaproszenie.
Okazało się, że Bea zaproponowała chleb z czekoladą i koryntkami, który już kiedyś prezentowałam na swoim blogu.
W tamtej noteczce odgrażałam się, że jeszcze powtórzę ten wypiek, aby poprawić błędy.
Muszę przyznać, że były to słowa rzucone na wiatr i dopiero lutowe wspólne pieczenie zmobilizowało mnie do ponownego zmierzenia się z czekoladowym chlebem.
Żeby się nie powtarzać, postanowiłam zamienić rodzynki na suszone śliwki, a zakwas pszenny na żytni.
Ponieważ poprzednim razem wyjęłam z piekarnika koncertowego rozpłaszczaka, zatroszczyłam się o to, żeby chleb wyrastał w mniejszym koszyku.
Na nic poszły moje starania, bo czekoladowy bochenek znowu wyglądał mało urodziwie.
Przypominał gigantyczne popękane czekoladowe ciasteczko:P.
"Co to za gnieciuch?" - brzmiał jeden z komentarzy;).
Ale przecież nie wygląd, a smak jest najważniejszy.
Z przykrością przyznaję, że suszone śliwki nie sprawdziły się w tym chlebie. Ani nie było ich widać, bo za drobno pokrojone, ani nie było ich czuć, bo zostały stłamszone przez kakao i czekoladę.
Jestem ciekawa czy inni uczestnicy wspólnego pieczenia również zamienili rodzynki na jakieś inne owoce. Może dodatek wiśni i espresso bardziej by się sprawdził?
Chleb smakował mi zarówno ze swojską szynką, jak i dżemem z czarnej porzeczki.


Chleb z czekoladą i rodzynkami, na zakwasie
Przepis z ‘How to make bread’ Emmanuela Hadjiandreou



170 g (2/3 szkl) aktywnego zakwasu pszennego* (użyłam zakwasu żytniego 100% hydracji)
250 g (1 szkl) ciepłej wody
330 g (2 2/3 szkl) mąki chlebowej
200 g (1 1/3 szklanki) rodzynek koryntek (dodałam 100 g suszonych śliwek)
80 g (2/3 szkl) chipsów czekoladowych (dodałam czekoladę mleczną)
8 g (1 ½ łyżeczki) soli
20 g (2 ½ łyżki) gorzkiego kakao
* dokarmionego 12-24h wcześniej

1. Wymieszać rodzynki i chipsy czekoladowe.
2. W drugiej misce wymieszać mąkę, sól i kakao.
3. W dużej misce dokładnie wymieszać zakwas z wodą.
4. Do zakwasu dodać mąkę oraz rodzynki z czekoladą, wymieszaź do połączenia się składników.
5. Przykryć i odstawić na 10 min. (w oryginale – przykryć misą w której wymieszaliśmy mąkę).
6. Po 10 minutach – wyrabiamy ciasto : chwytamy porcję ciasta z brzegu, lekko naciągamy i przyciskamy w środek ciasta; lekko obracamy misę i powtarzamy tę czynność z kolejnym brzegiem ciasta. Powtarzamy składanie 8 razy, co powinno nam zająć ok. 10 sekund, po czym ciasto powinno zmienić strukturę – bardziej sprężyste, stawiające opór.
Ciasto możemy również wyrobić mikserem – najpierw 2-3 minuty na pierwszym biegu, a nastepnie ok. 4 minuty na drugim biegu.
7. Przykryć misę i odstawić na 10 minut.
8. Powtórzyć etap 6 + 7 dwa razy, następnie ponownie etap 6. Przykryć misę i odstawić do wyrośnięcia na 1 godzinę (zostawiłam do wyrośnięcia na 2 h, obok grzejnika, po godzinie złożyłam).
9. Gdy ciasto podwoiło objętość – odgazować je (uderzamy pięścią w jego środek).
10. Wyrośnięte ciasto umieścić na lekko umączonym blacie .
11. Podzielić ciasto na 2 równe części i uformować z nich kule.
12. Wysypać mąką podłużny koszyk do wyrastania chleba i umieścić w nim kulki ciasta, blisko siebie, tak by połączyły się podczas rośnięcia.
13. Pozostawić ciasto do wyrośnięcia, aż podwoi swoją objętość – w zależności od tego, jak mocny jest nasz zakwas (oraz w zależności od temperatury) może to zająć od 3 do 6 godzin.
14. Ok. 20 minut przed planowanym pieczeniem, nagrzać piekarnik do 240st.C, na spodzie umieścić naczynie, do którego wlejemy wodę (przygotować szklankę wody).
15. Gdy ciasto podwoi już objętość, przekładamy je na łopatę lub na papier do pieczenia, posypujemy wierzch mąką i nacinamy.
16. Przekładamy na rozgrzaną blachę (lub kamień), wlewamy wodę do przygotowanego naczynia i obniżamy temperaturę do 220stC.
17. Pieczemy ok. 30 minut, aż chleb będzie ładnie brązowy.
18. By sprawdzić, czy jest on odpowiednio upieczony, stukamy w spód chleba – ma on wydawać ‘głuchy’ odgłos.
Studzimy na kratce.

Uwagi Bei:
- użyłam tutaj zakwasu żytniego, co absolutnie nie wpłynęło negatywnie na smak chleba, wręcz przeciwnie : mam wrażenie, że mąka żytnia idealnie pasuje do czekoladowego miękiszu
- nie dodawałam chipsów czekoladowych, jednak słodycz rodzynek zdecydowanie wystarczyła do zbalansowania wytrawnego smaku kakao
- jeśli pieczemy jeden większy bochenek, należy wydłużyć czas pieczenia o ok. 8 – 10 minut, polecam jednak ten formowany z dwóch kulek ciasta – szybciej się piecze / dopieka i zdecydowanie ładniej wygląda
- tym, którzy obawiają się tego typu metody ręcznego wyrabiania ciasta, polecam zerknąć np. na schematyczne rysunki tutaj – klik, lub na krótkie filmy wideo np. tutaj – klik i tutaj – klik.


Detektor zakalcuchów:
Po upieczeniu chleba jeszcze raz prześledziłam przepis i odkryłam, że pominęłam pewien etap w przygotowaniu!
Otóż powinnam podzielić ciasto na dwie części i dwie kule umieścić obok siebie w koszyku, a ja uformowałam jeden duży bochenek.
Może taki dwuczęściowy chleb wyszedłby zgrabniejszy;)?
Co ciekawe, rok temu też nie zauważyłam tej wzmianki i w dodatku umieściłam złe tłumaczenie przepisu w noteczce (ale już poprawiłam). Dobrze, że nikt nie był zainteresowany moimi wypocinami, bo by mnie oskarżył o celowe wprowadzenie w błąd;).
Książki pana Hadjiandreou nie posiadam, ale mam zdjęcie przepisu, które kiedyś wysłał mi Ray z blogu Garlic Buddha:

Makes 1 large loaf? No to zrobiłam 1 large loaf:P 

Podejrzewam, że zmylił mnie napis "Makes 1 large loaf" umieszczony obok przepisu. Zapewne nie doczytałam dokładnie, albo nie rozumiałam dlaczego ciasto dzielimy na pół, skoro mam być "1 large loaf";P. Na szczęście już mi się rozjaśniło;).
A tak się dziwiłam dlaczego musiałam piec chleb dłużej niż podano w przepisie. Oczywiście oskarżyłam piekarnik:P.

Suszone śliwki pokroiłam drobno (to był błąd), zalałam wodą i zostawiłam na 10 minut.



Przyznam się, że nie wyrabiałam chleba metodą pana Hadjiandreou, bo nie chciało mi się za bardzo wczytywać w przepis. Po prostu klasycznie ugniatałam ciasto piąchami przez 10 minut. Po tym czasie dodałam śliwki i czekoladę.
Ciasto wyszło strasznie klejące, ale dość zwarte. Nie wiem jakim cudem poprzednim razem użyłam tylko 220 g wody! Tym razem wlałam przepisowe 250 g i jeszcze kilka kropli na zapas. A przecież miałam "słabsze" mąki niż poprzednio - mieszankę mąki chlebowej typ 750 o zawartości białka 11 g i mąkę pszenną typ 500 o nieznanej zawartości białka... Ech, nic już z tego nie rozumiem;P.



Chleb wstawiłam do małego durszlaka. Po 3,5 h wykonałam "test palca" - ciasto szybko powróciło na swoje miejsce, więc zostawiłam chleb do dalszego wyrastania. Po godzinie znów nacisnęłam ciasto i tym razem niestety bardzo wolno wracało z powrotem. Chyba przedobrzyłam i chleb przerósł. W piekarniku trochę się rozlał i nie podniósł się spektakularnie jak w przypadku innych bochenków, które piekłam dotychczas. Być może błąd tkwił w tym, że zrezygnowałam z metody pana Hadjiandreou, która polega na kilkukrotnym składaniu ciasta? Cóż, chyba kilka błędów nałożyło się na powstawanie rozpłaszczaka, ale mam nadzieję, że kiedyś jeszcze odważę się upiec ten chleb i sprawdzę czy poczyniłam jakiekolwiek postępy.

Czekoladowa kopuła


Czekoladowy chleb upiekli również:


Amber Kuchennymi drzwiami
Ania Bajkorada
Ania Nie tylko na słodko
Ania W Moje pasje.Kuchnia i ogród
Ania Pieczywo na zakwasie
Alutka nie-ład mAlutki
Arnika Arnikowa kuchnia
Bea Bea w kuchni
Bożena Smakowe kubki
Bożena Moje domowe kucharzenie
Dorota Ugotujmy To.pl
Dorota Moje małe czarowanie
Gallica Anonimica Zakalce mego życia
Gatita Kulinarne przygody Gatity
Gosia Co do jedzenia
Gucio Kuchnia Gucia
Jola Smak mojego domu
Kamila Ogrody Babilonu
Krecia By było przyjemniej
Magda Konwalie w kuchni
Małgosia Akacjowy blog. W podróży i w kuchni
Margot Kuchnia Alicji
Marghe Po prostu Marghe
Mimbla Pierogi ruskie raz
Pychaciasta 
Renata Forks’N'Canvas
Tosia Smakowity chleb
Wiosenka Eksplozja smaku
Wisła Zapach chleba
Zufik Zufikowo
Żabka Healthy craving
Żaneta Poradniczanka



Wpis wędruje na lutową listę "Na zakwasie i na drożdżach" i bierze udział w Czekoladowym Tygodniu Bei:



Życzę miłych zakalców w czekoladzie i kakao!

niedziela, 15 września 2013

Makaroniki czyli jak zakalcorób chciał się stać francuskim cukiernikiem

Nawet seryjny wytwórca zakalców musi sobie czasami podnieść poprzeczkę.
Tym razem swój wałek podniosłam bardzo wysoko.
Makaroniki, czy też macarons, to wyjątkowo kapryśne ciasteczka.
Śmiem twierdzić, że to idealny test na rozpoznanie kto jest cukiernikiem z prawdziwego zdarzenia, a kto tylko zakalcorobem.
Już podczas pobieżnego czytania przepisu można się zniechęcić, a co dopiero zakasać rękawy, odpalić wagę (żadne tam łyżki, szklanki i miarki, liczy się precyzja co do miligrama:P) i wiuchać szprycą jak Pierre Hermé.
Ale co tam, co tam.
Raz się żyje zakalca piecze.


Makaroniki kakaowe
z nadzieniem wszelakim, jakie wpadnie pod rękę
przepis z Sweet Corner



Przepis na: ponad 20 macarons (o średnicy 3,5 cm). Przygotowanie: ok. 45 min. Pieczenie: 2 x 12 min.
(w nawiasie komentarze autorki bloga), (w nawiasie kursywą moje komentarze)

Przyrządy kuchenne:
- waga kuchenna,
- blender,
- sitko o gęstych oczkach,
- 2 miski (czy ja wiem, ja zużyłam więcej:P),
- mikser,
- miseczka (na białka),
- szpatułka,
- rękaw cukierniczy z okrągłą końcówką (użyłam plastikowej strzykawki cukierniczej, no co, nie śmiejcie się ze mnie)
- 2 blachy,
- papier do pieczenia


Składniki:
- 80g białek,
- 170g cukru pudru (2 porcje: 35g + 135g),
- 100g płatków migdałowych,
- 1 łyżka kakao,
- nadzienie wszelakie (zastosowałam czekoladę oraz dżem jagodowy:P)

Wykonanie:
1) 12-24 h przed planowanym pieczeniem macarons, umieścić białka w miseczce i odstawić do "wysuszenia" (w temp. pokojowej).
2) Płatki migdałowe umieścić w blenderze, dodać trochę cukru pudru z większej porcji (135g) i zmielić na pył (ja podzieliłam ten proces na kilka tur ;) (ja też) i dodawałam po 3-4 łyżki cukru pudru do każdej porcji płatków). Bez cukru pudru zrobi nam się masło orzechowe (swoją drogą, mmm.... ;)) (o nie, tylko nie to!).
3) Mieszankę przesiewać od razu przez sitko i wsypywać do miski. Drobinki migdałów, które zostają w sitku po mieleniu wyrzucić. Nie będziemy ich dodawać do masy.
4) Dodać resztę cukru pudru z większej porcji oraz kakao i dokładnie wymieszać.
5) Białka przelać do większej miski i ubić na sztywno, na wysokich obrotach miksera (zajmie to trochę dłużej niż przy świeżych białkach).
6) Zmniejszyć obroty miksera i stopniowo, łyżka po łyżce, dodawać cukier puder z mniejszej porcji (35g), cały czas miksując.
7) Miksować całość przez 3 min.
8) Dodać sypkie składniki do białek, przesiewając je jeszcze raz przez sitko. Znowu, jeśli zostaną jakieś drobinki - pozbywamy się ich.
9) Delikatnie, acz stanowczo, wymieszać całość, najlepiej sylikonową szpatułką (wymieszałam drewnianą szpatułką:P).
10) Blachy wyłożyć papierem do pieczenia. Rogi arkusza można przykleić do blachy odrobiną masy, by był stabilny podczas wyciskania macarons.
11) Masę przełożyć do rękawa cukierniczego i wyciskać na blachę małe, okrągłe placuszki. Można sobie pomóc kładąc pod papier szablony do macarons w ulubionym rozmiarze :) Można je wydrukować stąd (Macaron Templates).
12) Blachę z macarons uderzyć kilka razy o miękką powierzchnię, np. o kanapę (u mnie oberwała sofa), żeby pochowały się ewentualnie czubki i masa równomiernie rozłożyła. Dodatkowo można schować/zniwelować czubki za pomocą szpatułki.
13) Macarons odstawić na 30 min., żeby ciasteczka podeschły i utworzyła się skorupka na ich wierzchu. W międzyczasie przygotować drugą blachę (trzeba delikatnie sprawdzić paluchem czy makaroniki wyschły, jeśli paluch się przylepia do powierzchni to trzeba jeszcze suszyć) .
14) Piekarnik nastawić na 140C.
15) Piec 12-15 min.
16) Gdy ciasteczka wystygną, na połowie z nich nałożyć łyżeczką trochę nutelli (albo jakiegokolwiek innego nadzienia:P) i przykryć drugą połową macarons.

Mikroskopijna stopka (ale jest, damn it!)


Detektor zakalcuchów:
Przed przystąpieniem do pierwszej makaronikowej próby, musiałam obejrzeć jakieś wideo, bo opisy, nawet najdokładniejsze, nie przemawiają do mnie. Muszę zobaczyć na żywca jak się wykonuje dane czynności, bo inaczej na pewno wyjdzie klapa. Np. uderzanie blachą z makaronikami - jak powinno zostać wykonane? Ile nakładać masy żeby utworzył się idealny makaronik? Większość wątpliwości rozwiało takie oto wideo:


No to lecimy z kok(o)sem:

1. Nie spodziewałam się, że już podczas pierwszego kroku napotkam na taką przeszkodę. Uruchomiłam swój dziadowski blender (najtańszy z supermarketu), a przebrzydłe płatki migdałów uderzyły mnie w twarz. Musiałam założyć na blender zasłonkę domowej roboty:


2. Rozdrabniałam, rozdrabniałam i końca tego rozdrabniania nie widziałam. Blender był rozgrzany do czerwoności, a płatki nadal nie były zmielone na proszek. Wyjęłam więc swoje siteczko, które niestety nie miało gęstych oczek (cokolwiek to znaczy) i przesiewałam to co było warte przesiania. Na sitku zostawały duże kawałki  migdałów, ale nie na tyle duże żeby mój blender sobie z nimi poradził. Wzięłam więc moździerz i próbowałam rozdrabniać je ręcznie. Niewiele zdziałałam, tylko się zziajałam. W tym momencie miałam lekkie załamanie nerwowe, chciałam porzucić zamiar robienia francuskich cukierniczych cudów natury. Jednak nie poddałam się, bo Pierre Hermé nigdy się nie poddawał kiedy szpryca mu nie chciała chodzić, a przynajmniej tak to sobie wyobrażam. Nie poddam się! nie poddam się! - krzyczałam, okładając pięściami blender i cukier puder.
Zdesperowana chwyciłam za nóż i... posiekałam pozostałe płatki migdałowe. Nie była to miła robótka, ale czego się nie robi dla zwycięstwa. Oto co wyszło z mojego siekania:

Zbliżenie na posiekane płatki migdałów.

A teraz spójrzmy na porównanie posiekanych płatków migdałów i proszku, który powstał po przesianiu na sitku cukru pudru zblenderowanego z płatkami migdałów: 

L: posiekane płatki migdałów P: cukier puder i płatki migdałów po spotkaniu z blenderem i przesiane na sitku

Gołym okiem widać, że posiekane migdały są ociupinkę większe niż mikroskopijne drobinki proszku cukrowo-migdałowego (który, swoją drogą, smakował wybornie*.*). Zastanawiałam się czy posiekane migdały nie będą za duże i czy nie zepsują powierzchni makaroników. W końcu powiedziałam sobie "raz makaronikowi śmierć" i zmieszałam wszystko razem. Najwyżej makaroniki będą chropowate, o jejciu, jejciu. Zresztą gdybym nie zmieszała posiekanych migdałów i proszku cukrowo-migdałowego to praktycznie nie miałabym z czego zrobić tych makaroników, bo proszku miałam mało.

3. Ponieważ nie mam drukarki i nie mogłam wydrukować szablonów, narysowałam na tekturce okrąg o średnicy 3,5 cm i przy jego użyciu narysowałam pomocnicze kółka na papierze do pieczenia:

Perfekcja (Pierre Hermé umiera ze śmiechu)

4. Wyciskanie równych placków średnio mi się udało. Niektóre makaroniki wyszły mniejsze, inne większe. Ale tutaj nie należy się stresować. Wiadomo, jeśli nie jest się francuskim cukiernikiem, który codziennie wyciska dwa miliony makaroników, niczym makaronikowy robot, to ciasteczka mogą wyjść nierówne. Jak na pierwszy raz, makaroniki wyglądały dość obiecująco. Poza tym okazało się, że niepotrzebnie trzęsłam majtami z tymi migdałami. Powierzchnia makaroników była w miarę gładka:



5. Nerwowo spoglądając przez szybkę piekarnika, złorzeczyłam makaronikom, bo stopka nie chciała się pojawić. Już myślałam, że wszystko sknociłam, ale w ostatnich minutach, maleńka stopeńka zaczęła się triumfalnie wznosić. I tutaj napotkałam na kolejny problem - jak ocenić czy makaroniki się już upiekły? Po przepisowym czasie pieczenia wyjęłam blachę i poświęciłam najbrzydsze ciasteczko na degustację. Środek wydawał mi się za miękki, więc wsadziłam makaroniarzy do piekarnika. Tylko czy dobrze zrobiłam?
Tak to bywa gdy zakalcoroby biorą się za rarytasy, których wcześniej nawet nie jedli i nie mają pojęcia jaką konsystencję mają mieć francuskie wymyślne ciasteczka.
Piekłam więc i piekłam, jak głupia, bo myślałam, że stopka jeszcze urośnie, aż w końcu nadeszła pora na wsadzanie drugiej blachy, więc musiałam wyjąć pierwszą partię.
Przynajmniej minimalna stopka się ukazała. Czy mogę to uznać za sukces? Czy miarą sukcesu w przyrządzaniu makaroników jest tylko ta stopka? Czy może również to, że makaroniki nie przylepiły się do papieru? Czy warto gonić za takimi duperelami? Takie filozoficzne pytania wypełniały mą umęczoną duszę kiedy cykałam słitaśne focie makaronikom:

Mała stopka. Małe zwycięstwo.
Ten makaronik nie przykleił się do papieru.

Ten dziad przykleił się do papieru.
Trochę przesadziłam z ilością nadzienia

6. Przepojona stopkowym sukcesem postanowiłam poeksperymentować i drugą partię potraktowałam termoobiegiem. To był błąd. Duży błąd. Powierzchnia makaroników popękała, zapadły się w sobie, a po stopce ani widu, ani słychu. Wyglądały jak zwykłe biszkopciki, a nie jak perfekcyjne, finezyjne bezowe mini-cudeńka. No cóż, przynajmniej pierwsza partia się udała:P
Nieudane (pod względem estetycznym:P) makaroniki potraktowałam naprawdę strasznie, bo przełożyłam je tylko dżemem jagodowym, a nie czekoladą, tak jak te ładniejsze. Ale co ciekawe, te brzydale chyba bardziej mi smakowały. Kakao i dżem jagodowy to całkiem dobre połączenie.


Pierre Hermé turla się ze śmiechu

Była to wspaniała makaronikowa lekcja.
Okazało się, że makaronik to bardzo kapryśne stworzenie.
Jeśli chodzi o wrażenia smakowe to wcale nie byłam powalona na kolana. Szczerze powiedziawszy, zachwyciłam się kiedy spróbowałam proszku cukrowo-migdałowego i miałam wielkie nadzieje, że właśnie tak będą smakowały makaroniki. A przypominały najzwyklejsze kakaowe bezy. Spodziewałam się większej bomby smakowej. No cóż, może te z francuskiej cukierni są pyszniejsze. Albo takie same, ale gdybym wydała na nie kupę kasiory, a w tle majaczyła wieża Eiffle'a, to uznałabym je za najwspanialszy cukierniczy cud świata.



Życzę zakalcowatych blenderów!!!

środa, 3 października 2012

Chleb z czekoladą i rodzynkami (na zakwasie, rzecz jasna)

Chleby zawierające wyraziste dodatki nie cieszą się uznaniem w moim domostwie.
Szczytem ekstrawagancji okazał się chleb z cebulą, mlekiem i liściem laurowym z przepisu Dan'a Lepard'a. Niektórzy nie byli jednak w stanie go przełknąć i po tym incydencie postanowiłam, że skupię się na "prostych", "bazowych" recepturach na chleby neutralne w smaku.
Dlatego ze zdziwieniem słuchałam pierwszych recenzji po degustacji jakże niecodziennego chleba czekoladowo-rodzynkowego.
"Królewskiiii!!!!!"
"Ale z czym go jeść?"
"Ja zjadłem z szynką. Pasztet też się nada".
Czyli nie było tak źle!
Tylko ten odwieczny problem... z czym można jeść takiego dziwoląga?
Dzięki rodzynkom chleb jest bardzo słodki.
Kawałki czekolady sprawiają, że mamy wrażenie jakbyśmy jedli kanapkę z nutellą.
Taki chleb nie potrzebuje już żadnych innych dodatków, nawet cienko posmarowane masło przeszkadzało mi w delektowaniu się jego smakiem.
Ale dam szansę szynce i pasztetowi.
Albo białemu serowi.
Z czymś w końcu trzeba zjeść tego dziwoląga (po dwóch pajdach miałam dość słodyczy na dobrych kilka godzin!).

Na chleb czekoladowo-rodzynkowy natknęłam się na blogu Garlic Buddha.
Zdjęcia okrągłego bochna o kakaowym odcieniu, upstrzonego w bliżej nieokreślone kawałki owoców podziałały na moją wyobraźnię.
Nie wiedziałam co to znaczy "currants". Po nieudolnym tłumaczeniu uznałam, że chodzi o porzeczki.
"Porzeczki, mmm, takiego chleba jeszcze nie jadłam".
Zastanawiając się gdzie znajdę porzeczki we wrześniu, skomentowałam post na Garlicu Buddzie i kilka dni później odezwał się do mnie autor tego bloga, Ray.
Ray wysłał mi przepis na "Chocolate Currant Sourdough", gdyż zauważył, że mieszkam w Polsce i uznał, że w tym kraju będzie mi trudno zdobyć książkę Emmanuela Hadjiandreou pt. "How to make bread".
Okazało się, że tytułowe "currant" to tak naprawdę "Zante currants" czyli koryntki!
Rodzynki, a nie tam żadne porzeczki!
Koryntek jednak nie mogłam znaleźć w sklepie, więc zastąpiłam je sułtankami.
Różnica polega na tym, że koryntki są mniejsze i ciemniejsze od sułtanek, ale kto by się przejmował takimi drobiazgami!

Ten niezwykly chleb znalazłam również na blogu Farine, razem z cennymi uwagami.


Chleb z czekoladą i koryntkami
przepis z książki "How to make bread" Emmanuela Hadjiandreou



- 200 g rodzynek koryntek (użyłam sułtanek)
- 80 g mlecznej/półsłodkiej czekolady posiekanej na małe kawałki (użyłam mlecznej)
- 330 g pszennej mąki chlebowej/wysokoglutenowej (użyłam mąkę pszenną typ 750 o zawartości białka 12,5 g)
- 8 g (1 i 1/2 łyżeczki) soli
- 20 g (2 i 1/2 łyżki) kakao
- 170 g zakwasu pszennego 100% hydracji
- 250 g ciepłej wody (uwaga! dodałam tylko 220 g!)


1. Wymieszaj w miseczce kawałki czekolady i rodzynki (moje rodzynki były bardzo suche, więc dzień wcześniej zalałam je wodą i później odsączyłam)
2. W innej misce wymieszaj suche składniki: mąkę, sól i kakao.
3. W dużej misce wymieszaj mokre składniki: zakwas i wodę.
4. Dodaj do mokrych składników czekoladę, rodzynki i suche składniki. Wymieszaj do połączenia składników.
5. Przykryj miskę ściereczką i odstaw na 10 minut.
6. Po 10 minutach wyrób ciasto w misce, tzn. jedną rękę rozciągnij kawałek ciasta i nałóż go na siebie, drugą ręką przekręć miskę o 90° i wykonaj tę samą czynność. Tych rozciągnięć wykonaj co najmniej 8 (coś w tym stylu, albo w tym, albo w takim).
7. Znowu przykryj miskę ściereczką i odstaw na 10 minut.
8. Wykonaj dwa razy czynności z punktów 6 i 7, następnie tylko krok 6 i odstaw ciasto na 1h, do podwojenia objętości (moje ciasto zostawiłam na ok. 2h, w temp. ok. 20°C, po 1h złożyłam ciasto).
9. Kiedy ciasto podwoi swoją objętość, walnij w nie pięścią, żeby uwolnić powietrze (nie zrobiłam tego:P).
10. Oprósz blat mąką i rozłóż na nim ciasto.
11. Podziel ciasto na 2 równe części i uformuj z nich kule (uformowałam 1 duży bochenek).
12. Koszyk do chleba obsyp mąką i umieść w nim 2 kule, tak żeby się stykały.
13. Chlebki muszą prawie podwoić swoją objętość - zajmie im to od 3 do 6 godzin (mojemu bochenkowi zajęło ok. 8h).
14. Na ok. 20 minut przed pieczeniem, rozgrzej piekarnik do 240°C, wstaw do niego blachę żeby dobrze się rozgrzała, a na dno połóż naczynie żaroodporne z gorącą wodą, żeby wytworzyć parę.
15. Wyłóż chleb z koszyka na gorącą blachę, zrób nacięcia żyletką albo ostrym nożem.
16. Zmniejsz temperaturę do 220°C.
17. Piecz przez ok. 30 minut (po 10 minutach ostrożnie wyjmij blachę z parującą wodą, bo nie można utrzymywać pary przez cały czas pieczenia, jedynie na początku), albo aż bochenek będzie brązowy.
18. Sprawdź czy chleby się upiekły - postukaj w nie od spodu i jeśli nie wydają głuchego odgłosu, to włóż z powrotem do piekarnika i dopiekaj przez kilka minut (mój duży bochenek był gotowy po 45 minutach pieczenia). Studź na kratce.


Detektor zakalcuchów:
W przepisie podano, że chleb należy umieścić w koszyku o pojemności 900g. Mój koszyk chyba miał większą pojemność, więc gdy wyrzuciłam chleb na blachę, to się trochę rozpłaszczył.
Po za tym trochę długo wyrastał.
8 godzin.
Może po prostu przerósł w koszyku i dlatego się rozpłaszczył?
Nie wiem.
Sprawdzę następnym razem.

Nieudolne nacięcia

Spód chleba

Życzę smacznych zakalcowatych chlebów czekoladowych!!!

środa, 13 czerwca 2012

Ciasteczka owsiane: recenzja

Zakalce za zakalcem! No dobrze, może nie zakalce, ale coś czego nie da się zjeść jeśli przedtem nie wypiło się mocnej wódy. Ostatnie dwie próby z różnymi wariacjami na temat ciastek owsianych zakończyły się porażką. Tylko gołębie zdołały to coś przełknąć, ale już na przykład Gołąb Chrzestny odmówił konsumpcji. Gołąb Chrzestny nie spożyje żadnego szajstwa, bo posiada gust. Dla dobrego ciasteczka jest gotów przejść na drugą stronę ulicy. Kim jest Gołąb Chrzestny? Oto on, ignoranci:





Gołąb Chrzestny uznaje tylko chrupiące ciasteczka, żadne tam "chewy" (ciągnące), "fluffy" ani inne dziwy. Ciasteczka mają zawierać jak najmniej dodatków. Rodzynki ("ewww, gross") są zakazane.

Idealne (wg Gołębia Chrzestnego) owsiane ciasteczka 
Przepis udostępniły gołębiom Moje Wypieki


Składniki na około 35 ciastek:
- 200 g miękkiego masła
- 1 szklanka drobnego cukru do wypieków (dodała 3/4 szklanki)
- 1/4 szklanki ciemnego brązowego cukru
- 1 duże jajko
- 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
- 1 szklanka mąki pszennej
- 3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
- 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
- szczypta soli
- 2,5 szklanki płatków owsianych*

Masło utrzeć (zmiksować) na puch, pod koniec wsypując biały cukier i dalej miksując. Dodać cukier brązowy i zmiksować. Dodać jajko i zmiksować. Wsypać pozostałe składniki na jeden raz i zmiksować.

Blachę wyłożyć papierem do pieczenia. Z ciasta robić kulki wielkości orzecha włoskiego (lub większe, wedle uznania), spłaszczyć je łyżką. Układać na blaszce z sporych odstępach. Piec w temperaturze 180ºC przez około 15 - 17 minut do lekkiego zbrązowienia. Chwilę odczekać przed zdjęciem z blachy, potem studzić na kratce.

Smacznego :)

* najlepsze będą płatki owsiane zw. górskimi, ale błyskawiczne też się nadają

Recenzja Gołębia Chrzestnego: 


Tłumaczenie: Omnomnomnom.

& & &

Niestety przechodzimy do ciasteczek, których Gołąb Chrzestny nie raczył nawet zdeptać nóżką.

Kakaowe ciastka owsiane
Przepis zaczerpnięty z Around the kitchen table

Tak mniej więcej wyglądały te ciasteczka.

- 150g mąki owsianej
- 100g mąki razowej pszennej, przesianej
- 50g gorzkiego kakao
- 100g kremowego serka (np.Wieluń)
- 100g miękkiego masła
- 4 łyżki brązowego cukru
- szczypta soli

Obie mąki wymieszać z kakao i solą.
W jednej misce ubić masło z połową porcji cukru na puszystą masę.
W drugiej misce ubić serek z drugą połową cukru, aż będzie puszysty.
Ubite masło połączyć z ubitym serkiem, wymieszać i dodawać partiami mąkę.
Mieszać mikserem na najmniejszych obrotach, a po dodaniu ostatniej partii mąki zlepić ciasto w kulę, owinąć je papierem do pieczenia i chłodzić przez 15 minut w lodówce.
Schłodzone ciasto rozwałkować na dowolną grubość i wykrawać okrągłe ciastka.
Układać je na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i piec w piekarniku nagrzanym do temp. 160ºC przez około 10-15 minut
Po wyjęciu z piekarnika chwilę studzić ciastka na blasze, a później przekładać na kratkę i studzić całkowicie.
Ciastka można trzymać w zamkniętej puszce do 5 dni.

Recenzja Gołębia Chrzestnego: 


Tłumaczenie: Ciasteczka są zbyt wytrawne gdyż zawierają dużo kakao a mało cukru. Płatki owsiane w takim połączeniu smakują co najmniej dziwnie. Miąższ ciastka jest twardy gdyż przepis nie zawiera proszku do pieczenia, toteż ledwo co je zmieliłem dziobem. Tylko dla fanatyków gorzkich ciasteczek. Zjadliwe również wtedy gdy lubi się wszystkie ciasteczka jakie wpadają nam do dzioba.


Ciasteczka owsiane z musem jabłkowym
przepis ukradły gołębie z Blondies in the kitchen



Składniki na około 30 ciastek:
- 4 łyżki rozpuszczonego masła
- 1 szklanka jasnego brązowego cukru
- 1 duże jajko
- 1 jabłko zmiksowane/starte na tarce (przyrządziłam mus jabłkowo-karmelowy z przepisu znalezionego na skutecznie.tv)
- 1,5 szklanki płatków owsianych
- 1 i 1/4 szklanki mąki pszennej
- pół łyżeczki sody
- 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
- szczypta soli
- 1 szklanka rodzynek (nie użyłam)

Rodzynki zamoczyć na 1h w jakiejś wódce.

Piekarnik rozgrzać do 180ºC. Masło utrzeć z cukrem mikserem. Dodać jajko, utrzeć. Dodać jabłka i wymieszać. Wsypać płatki owsiane, mąkę, sodę, proszek do piezenia i sól. Wsypać rodzynki, wymieszać
Używając łyżki do nakładania lodów (lub zwyczajnie ręką) wykładać ciasto na blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia, zachowując spore odstępy. Piec, aż staną się zlote - 13-15 minut. Wyjąć i odczekać pięć minut. Po tym czasie delikatnie przełożyć ciasteczka na kratkę i tam studzić do końca. Ciasteczka zesztywnieją jak ostygną.

Recenzja Gołębia Chrzestnego:


Tłumaczenie: Patafiany, co żeście mi tu zapodali? Dobrze, że nie użyliście rodzynków, bo byłoby kaput. Dlaczego te ciasteczka owsiane w swej teksturze przypominają biszkopciki a nie pyszne chrupiące przekąski? W dodatku są nijakie w smaku. Jestem bardzo zawiedziony. Niestety nie mogę tego puścić płazem. Czeka was kara.


Pozostaje tylko życzyć smacznego zakalca!